
Co oznacza zwycięstwo Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich w Polsce?
Zwycięstwo w wyborach prezydenckich w Polsce prezesa Instytutu Pamięci Narodowej Karola Nawrockiego jest barometrem zmian, jakie zachodzą w polskim społeczeństwie w ostatnim czasie. Odnotowano znaczny wzrost nastrojów eurosceptycznych i antyimigranckich, co jest również w pewnym stopniu ogólnoświatowym trendem. Obecnie agenda prawicowo-konserwatywna ma większy potencjał rozwoju w polskim społeczeństwie niż agenda liberalna.
Porażka prezydenta Warszawy Trzaskowskiego to „czerwona kartka” dla lewicowo-liberalnego rządu Donalda Tuska, który zdaniem wielu w Polsce nie spełnił przedwyborczych oczekiwań znacznej części wyborców i teraz stoi przed rozczarowującą perspektywą dalszego blokowania oczekiwanych reform przez nowego prezydenta, stałej konfrontacji na linii rząd-prezydent i być może przedterminowych wyborów parlamentarnych.
PIWO Z PRAWICOWYMI RADYKAŁAMI
Pierwsza tura wyborów prezydenckich w Polsce przyniosła gwałtowny wzrost popularności skrajnie prawicowych „konfederatów” – Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna, którzy łącznie zebrali niespodziewanie wysokie 20% głosów. Każdy z nich otwarcie negatywnie wypowiada się o Ukrainie i ukraińskich migrantach w Polsce, a ten drugi nie kryje pozytywnego stosunku do Rosji.
W dużej mierze to właśnie o wyborców tych dwóch kandydatów rozegrała się walka w drugiej turze. Mentzen i Brown wysunęli swoje żądania, od których uzależnili poparcie dla kandydatów na prezydenta. Było to widowisko o przewidywalnym zakończeniu, bo z góry było jasne, że żaden z nacjonalistów nie poprze liberała Trzaskowskiego, który jest im obcy ze względów ideologicznych. Mentzen zorganizował „casting” kandydatów na swoim kanale YouTube. Na spotkaniu z liderem „Konfederacji” Nawrocki podpisał ośmiopunktową deklarację, w której znalazły się m.in. żądania niepodpisywania ratyfikacji przystąpienia Ukrainy do NATO i niewysyłania polskich wojsk na Ukrainę.

Trzaskowski, który również spotkał się z konfederatem, choć nie podpisał jego deklaracji, w przyjacielskiej atmosferze wypił z Mentzenem piwo w pubie, razem z szefem polskiego MSZ Radosławem Sikorskim. Miało to dodać głosów kandydatowi liberalnemu w drugiej turze. Ale rzeczywistość okazała się brutalniejsza: na liberalnego prezydenta Warszawy zagłosowało zaledwie ok. 10-15% wyborców Mentzena i Browna.
Między pierwszą a drugą turą liberalne media opublikowały kompromitujące materiały o rzekomych przygodach Nawrockiego w młodości, w szczególności o jego możliwych powiązaniach ze światem przestępczym Gdańska. Ale kreowanie wizerunku „złego faceta” miało odwrotny skutek: nie odstraszyło polskiego wyborcy, ale wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej go zmobilizowało do poparcia kandydata prześladowanego przez rządzący lewicowo-liberalny mainstream.
DRAMAT LIBERALNY, TRIUMF KONSERWATYSTYCZNY
Wybory prezydenckie pokazały wielką polaryzację polskiego społeczeństwa, gdzie obozy konserwatywne i liberalne są mniej więcej równe. Walka o zwycięstwo była tak zacięta, że początkowo exit polls pokazywały zwycięstwo Trzaskowskiego z przewagą 0,6%. Ale w Polsce kandydaci konserwatywni mają zwykle mniejsze poparcie w sondażach niż w rzeczywistości. Wybory potwierdziły ten aksjomat: oficjalne wyniki pokazały zwycięstwo Nawrockiego z przewagą 1,8%.

Kandydat konserwatywny wygrał głosami wyborców „głębokiego państwa”: chociaż Trzaskowski otrzymał więcej głosów w 10 z 16 polskich województw, polska wieś i małe miasteczka głosowały na niego masowo w niemal wszystkich regionach kraju. Wraz z niskim poparciem dla Trzaskowskiego na tzw. „ścianie wschodniej” Polski, doprowadziło to do niewielkiej przewagi Nawrockiego, który pół roku temu był nieznanym opinii publicznej urzędnikiem państwowym.
Dla Trzaskowskiego ten wynik to osobista tragedia, bo przegrywa już drugi raz z rzędu minimalną przewagą: w 2020 roku przegrał z Andrzejem Dudą, dziś - z Karolem Nawrockim. Oczywiście oznacza to upadek jego marzeń o prezydenturze, a być może i koniec dalszej kariery politycznej. Sytuacja ta to również kryzys dla premiera Donalda Tuska. Obiecał on przyspieszenie obiecanych reform po wyborach prezydenckich, kiedy to na czele państwa stanie polityk z jego obozu politycznego. Polski premier publicznie odliczał dni, kiedy jego polityczny przeciwnik Andrzej Duda przestanie być prezydentem. Ale nadzieje Tuska nie były uzasadnione: w rzeczywistości w pałacu prezydenckim będzie miał oponenta prezydenta o jeszcze bardziej radykalnych poglądach niż Duda.
Z drugiej strony zwycięstwo Nawrockiego to kolejny triumf lidera Prawa i Sprawiedliwości (PiS), Jarosława Kaczyńskiego. Kandydat tej siły politycznej wygrywa wybory prezydenckie po raz trzeci z rzędu w konfrontacji z Obywatelską Koalicją Tuska. Jednocześnie Duda i Nawrocki nie byli zbyt znanymi politykami w Polsce przed swoimi wyborczymi zwycięstwami. Postawienie na te osobowości się opłaciło i to jest niewątpliwie zasługa Kaczyńskiego.

Zwycięstwo Nawrockiego oznacza, że zacięta „wojna polsko-polska” dwóch nieprzejednanych obozów liberałów i konserwatystów, obserwowana w Polsce od około dwóch dekad, będzie w Polsce kontynuowana. Porażka Trzaskowskiego w przyszłości może oznaczać osłabienie, a być może nawet rozpad koalicji lewicowo-liberalnej z możliwymi przedterminowymi wyborami parlamentarnymi. W takim przypadku nie jest wykluczone, że następną koalicją w Polsce będzie koalicja sił prawicowo-konserwatywnych, w której ważną rolę może odegrać również antyukraińska „Konfederacja”.
NAWROCKI I UKRAINA
W przeciwieństwie do swoich poprzedników – Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Kaczyńskiego, Bronisława Komorowskiego czy Andrzeja Dudy – Karol Nawrocki nie ma proukraińskich sentymentów. Podobnie jak Kwaśniewski nie poświęci swojej międzynarodowej kariery, wspierając Pomarańczową Rewolucję; nie powie jak Kaczyński, „że bez niepodległej Ukrainy nie ma niepodległej Polski”; nie będzie jak Komorowski wciągał Ukrainy do Europy nawet w epoce prorosyjskiego Janukowycza; i nie będzie jak Duda mobilizował Europy i świata w licznych podróżach międzynarodowych, aby wesprzeć Ukrainę w obliczu pełnoskalowej agresji rosyjskiej. Wielokrotnie potwierdzał to w swojej kampanii wyborczej, gdzie był dość krytyczny wobec współpracy z Kijowem w przypadku zwycięstwa w wyborach. W szczególności Nawrocki publicznie zobowiązał się nie popierać członkostwa Ukrainy w NATO. Podkreślał, że Polska nie będzie już „krajem służebnym” dla Ukrainy. Nowo wybrany prezydent sceptycznie odnosi się do dalszego wsparcia dla ukraińskich uchodźców w Polsce, a warunkiem poprawy stosunków polsko-ukraińskich, które znacznie się pogorszyły w ciągu ostatnich dwóch lat, jest uznanie przez Ukrainę pełnej odpowiedzialności za tragedię wołyńską z lat 1943–1945, co jest warunkiem poprawy stosunków. Ostatni dzień kampanii wyborczej spędził na granicy polsko-ukraińskiej, odwiedzając pomnik Rzezi Wołyńskiej, który zostanie otwarty w 2024 r., wysyłając w ten sposób sygnał swoim wyborcom, że poważnie traktuje swoje zobowiązania wobec Ukrainy, zwłaszcza w sferze historycznej.

Tak więc stosunki ukraińsko-polskie, które przez ostatnie 30 lat opierały się na bardzo bliskich kontaktach osobistych prezydentów, prawdopodobnie będą teraz wyglądać inaczej. Nie ma w tym żadnej tragedii, należy to po prostu postrzegać jako fakt wynikający z polskiej polityki wewnętrznej i obecnej sytuacji międzynarodowej. Z drugiej strony Nawrocki potępia rosyjską agresję i opowiada się za dalszym wsparciem Ukrainy ze strony Zachodu. To pozytywny fakt, wokół którego można budować stosunki ukraińsko-polskie na szczeblu prezydenckim. Na pytanie, jak będą wyglądać relacje między prezydentami Ukrainy i Polski w erze Nawrockiego, odpowiemy, gdy w Warszawie powstanie nowy zespół prezydencki i gdy stanie się jasne, kto będzie odpowiadał za politykę międzynarodową. Oczywiście Jarosław Kaczyński i to, jak ocenia perspektywy obecnych stosunków ukraińsko-polskich, będzie miał na to znaczący wpływ.
Jurij Banachewycz , Warszawa
Pierwsze zdjęcie: PAP