Małokateryniwka: Życie pięć kilometrów od piekła
Przez cały czas, gdy korespondenci byli we wsi, „cukierek” nieustannie sygnalizował potencjalne niebezpieczeństwo.
Nigdy nie przypuszczałam, że nadejdzie dzień, w którym pojadę do Małokateryniwki w kamizelce kuloodpornej i hełmie. To tylko pół godziny drogi od Zaporoża w kierunku Primorska. Tego samego, w pobliżu którego toczą się już walki. Nie chciałem też wyobrażać sobie, że 40-minutowa podróż do wsi będzie moralnie trudna, a spotkanie z miejscowymi to kolejne wyzwanie.
Teraz nie można swobodnie poruszać się po Małokateryniwce. Wróg dociera tam z całą swoją bronią. Najbardziej podstępne są drony FPV i te latające na światłowodach.
WYJECHAĆ, ABY PRZEŻYĆ
Pojechaliśmy do Małokateryniwki w towarzystwie policjantów z gminy. Aby chronić siebie i nas, zabierają ze sobą „cukierka” – urządzenie, które „widzi” drony z daleka i ostrzega przed nimi. Przed wyjazdem stróże prawa ostrzegają, że musimy być gotowi do szybkiego wyskoczenia z samochodu i ucieczki do choćby najprostszej kryjówki. Jedziemy z otwartymi oknami – nasłuchujemy nieba, a i „cukierek” też je obserwuje.
„No więc zaczyna się Małokateryniwka. Stąd do frontu jest 5 kilometrów. Wróg próbuje też wejść od strony dawnego zbiornika, zapuszcza swoje DRG. Codziennie atakuje dronami, uderza z KAB-ów. Ostatnio w ciągu dwóch dni przyleciało 16 KAB-ów, dolatują MLRS. Około 40-50% domów we wsi zostało zniszczonych, a 80% uszkodzonych” – mówi po drodze policjant z gminy Serhij Wołyk.
Sam jest miejscowy, całe życie mieszkał w Małokateryniwce, jego matka jest sołtysem. Zna więc, bez przesady, każdą rodzinę.
„Kiedy zaczęli ostrzeliwać Małokateryniwkę, było to moralnie trudne. Ale my, jako policjanci, naszym głównym zadaniem jest pomagać ludziom, a żeby to robić, musimy przede wszystkim zadbać o swój stan psychiczny. Teraz jestem do tego przyzwyczajony. Było ciężko, kiedy pociski uderzyły w pobliżu domu mojej mamy, a ona powiedziała, że nigdzie nie chce iść. Jako policjanci wiemy, że trudno przekonać ludzi do odejścia, ale wiem to również z własnego doświadczenia. Kiedy po raz trzeci uderzyli w dom moich rodziców i mur zaczął się walić, przyszedłem i powiedziałem mamie, że nie będę dłużej czekał, wziąłem swoje rzeczy i wyszedłem. Moja mama, sołtys, zawsze się kłóciła: „Jak mogłam zostawić ludzi?” Ale tym razem powiedziałem jej: jeśli coś jej się stanie, na pewno nie będzie pomagać ludziom. Zabrałem… Mamę, teściową i rodzinę – mówi Serhij Wołyk.
Po tym, jak Rosjanie wysadzili elektrownię wodną w Kachowce, zbiornik wodny Kachówka, wzdłuż którego brzegu leży Małokateryniwka, wysechł, a na jego miejscu wyrósł już las. Osada została bez wody. Potem ucierpiała z powodu pożarów spowodowanych ostrzałem, a teraz czeka ją kolejny test – bomby lotnicze i drony.
„Najstraszniejsza jest utrata ludzi. Mamy już niejednego zmarłego mieszkańca wsi… Znajdziemy wodę, wykopiemy studnie, jeśli będzie trzeba, ugasimy pożary, pomożemy ludziom. Ale kiedy tracimy ludzi, a jeśli to jeszcze jest dziecko, to jest bardzo przerażające” – mówi Serhij.
Wspomina wydarzenia z 20 sierpnia 2024 roku, kiedy około godziny 17:40… Rosyjscy żołnierze ostrzelali Małokateryniwkę. Trafili w kawiarnię w pobliżu placu zabaw. Następnie 15-letni chłopiec zmarł z powodu poważnych obrażeń. Początkowo policjanci próbowali go ratować, potem lekarze walczyli o jego życie, ale obrażenia okazały się bardzo poważne. Ranna została również 18-letnia dziewczyna i czworo innych dzieci w wieku 11, 14, 15 i 17 lat.
Serhij i jego kolega Dmytro wspominają ten dzień szczegółowo. Mówią, że sami są rodzicami i takie tragedie pozostają w ich pamięci, najprawdopodobniej na zawsze.
SIATKI PRZECIWDRONOWE NA WIEJSKICH ULICACH
Jadąc ulicami wsi, zauważyli, że nad niektórymi z nich rozciągnięte są siatki antydronowe. Puste ulice, zniszczone domy, a gdzieniegdzie – miejscowi, głównie starsi ludzie. Ktoś jechał rowerem po chleb na drugi koniec wsi, ktoś szedł sprawdzić, czy dom jest cały. Ludzie nie chcieli się zatrzymywać na rozmowę, ale mieliśmy szczęście spotkać dwie kobiety – Natalię i Irynę. Okazało się, że to matka i córka. Pochodzą z Małokateryniwki, ale niedawno przeprowadziły się do sąsiedniego Kuszugumu. Wynajmują tam dom za 5000 hrywien miesięcznie.
„Teraz idziemy na koniec wsi, żeby zobaczyć, co dzieje się z naszymi domami. Mieszkaliśmy osobno. Wyjechaliśmy pod koniec sierpnia, ponieważ KAB-y zaczęły nas mocno atakować i drony. W wiosce nie ma prądu, wody i prawie żadnych sklepów. Czy będziemy rozpatrywać dalszy wyjazd? Szczerze mówiąc, jeszcze nie zdecydowaliśmy, zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie” – mówi młodsza z kobiet.
Łączność komórkowa w Małokateryniwce jest bardzo słaba, internet działa z przerwami. Ostatnio drony wroga zaatakowały podstację. Prąd zostanie przywrócony, jeśli pozwoli na to sytuacja bezpieczeństwa.
Drugi policjant z gminy, Dmytro Mołdawian, mówi, że w Małokateryniwce jest naprawdę mało ludzi. Ci, którzy zostali, po prostu nie chodzą po ulicach.
„Transport we wsi jest teraz praktycznie niewidoczny. Minibusy nie kursują po wsi, sytuacja w społeczności jest trudna. Drony FPV nieustannie trafiają w ludność cywilną, infrastrukturę i budynki mieszkalne. Rano trafiony został autobus – zwykły autobus, który miał przewozić ludzi” – mówi.
W tej chwili w Małokateryniwce zostało mniej niż 100 osób, podczas gdy przed inwazją było ich 3400.
„Ludzie proszą nas o pomoc w ewakuacji, a my również prosimy ludzi o ewakuację. Zwłaszcza rodziny z dziećmi. Niedawno, wspólnie z wolontariuszami, ewakuowaliśmy kilka rodzin do obwodu dniepropietrowskiego. Zdarzają się przypadki, że ludzie przyjeżdżają do wsi, żeby zająć się domem lub dobytkiem, a potem nie mogą wyjechać, bo zaczyna się ostrzał. Dzwonią wtedy pod numer 102, a my pomagamy im dotrzeć w bezpieczne miejsca” – dodaje Dmytro.
Przez cały nasz pobyt w osadzie „cukierek” nieustannie sygnalizował potencjalne niebezpieczeństwo. Kiedy przejeżdża się przez puste ulice, gdzie niedawno byli ludzie, i widzi się zniszczone domy, ma się ochotę stamtąd uciec. Prosimy Dmytra, żeby pokazał nam sklep, w którym ludzie kupują artykuły spożywcze i wszystko, czego potrzebują.
ZDĄŻYĆ DOBIEC DO PIWNICY
Docieramy do kiosku. Pracuje tam Natalia, 46-letnia mieszkanka. Na oknie widnieje napis: „Poszukiwany sprzedawca”. Na razie nie ma chętnych, więc Natalia pracuje 24/7.
„Nie ma tu wielu ludzi, ale są. Przychodzą i kupują chleb, różne zboża, olej, ziemniaki, cebulę. Dostawcy tu nie przyjeżdżają. Właściciel kiosku ma inny punkt w pobliżu przystanku autobusowego. Dostawcy zostawiają tam więc towary dla mojego kiosku, a kierownik już własnym transportem je dowozi. Ludzie boją się tu przychodzić” – mówi Natalia.
Ma własny dom w Małokateryniwce, gdzie mieszka z siostrzeńcem, osobą niepełnosprawną z drugiej grupy. Ale teraz w nocy jest tam zbyt strasznie, więc jadą na noc do krewnego, który mieszka w Kushugum (sąsiedniej wsi).
„W Kuszugumie to zupełnie inny świat” – mówi kobieta. I to pomimo faktu, że niedawno wrogie rakiety uderzyły w centrum Kuszugumu. W wyniku ataku uszkodzonych zostało 60 podwórek i budynek rady wiejskiej.
Natalia idzie do pracy pieszo, bo autobus nie przejeżdża przez wieś. Odległość z przystanku do kiosku jest spora, około pół godziny. Biorąc pod uwagę, że trzeba ciągle nasłuchiwać, czy coś nie lata, to te pół godziny to bardzo stresujące przeżycie.
„Teraz, z tymi FPV, strach nawet przejść przez wieś. Jak słyszę FPV w pracy, to się chowam. Biegnę do piwnicy. Wczoraj uciekałam. Doświadczyliśmy już zarówno przylotów, jak i eksplozji. Kiedy KAB-y latają w nocy, to naprawdę się boimy. Najpierw jest gwizd, potem silna fala uderzeniowa. Kiedyś byliśmy w piwnicy z moim siostrzeńcem, ale myślałam, że to już wszystko… ściany się zawalą” – mówi kobieta.
„Masz jakichś sąsiadów?” – pytam.
„Sąsiedzi się wyprowadzili. Jestem tu, bo mam pracę. Jak znajdę pracę i mieszkanie gdzie indziej, to wyjadę” – mówi Natalia.
„No i jak długo jeszcze jesteśmy gotowi tak żyć?” – pytam.
(Kobieta ciężko wypuszcza powietrze i czuje gulę w gardle).
„Nie chcę nawet o tym myśleć i nie chcę tego mówić na głos… Urodziłam się tu, chodziłam do szkoły, moja rodzina tu była (cichnie). Próbujemy się uspokoić: wszystko jest w porządku, ale nie jest w porządku”.
W wiosce nie ma światła, tak samo jest w jej kiosku. Widzę, że Natalia jest bardzo ciepło ubrana. Pytam, czy nie marznie.
„Nie ma jak się ogrzać. Właścicielka powiedziała, że jak zmarznę, to mogę zamknąć drzwi i iść do domu. Biorę jedzenie z domu, termos z gorącą wodą, robię tu kawę, staram się ruszać” – mówi sprzedawczyni.
NAJDŁUŻSZA I NAJWAŻNIEJSZA DROGA W ŻYCIU
Tu postanawiamy zakończyć naszą podróż przez wioskę. W drodze powrotnej rozmawiamy z policją. Okazuje się, że Dmytro pochodzi z Melitopola. Wyjechał w czasie okupacji. Proszę go, żeby opowiedział swoją historię.
„Byłem policjantem gminnym w Komendzie Policji Rejonowej w Melitopolu i miałem służyć w Melitopolu. Projekt „Policjanci Gminy” rozpoczął się u nas w sierpniu 2021 roku. Pojechałem na szkolenie do Charkowa. Studiowałem przez trzy miesiące, a po Nowym Roku miałem rozpocząć pracę jako policjant gminny w Melitopolu. Kiedy rozpoczęła się pełna inwazja, byłem w mieście z rodziną i nie mogłem od razu wyjechać. Na początku kwietnia wyjechaliśmy do Zaporoża. Najpierw pracowałem w policji patrolowej, a potem zostałem przeniesiony do gminy Kuszugum na stanowisko policjanta. Decyzja o wyjeździe była trudna, szczerze mówiąc. Mieszkam w Melitopolu całe życie od urodzenia. Moi rodzice tam zostali, ale zrozumiałem, że nie mogę zostać, bo nie będzie życia” – mówi Dmytro.
„A jak wyjechaliśmy? Okupanci sprawdzali mężczyzn na posterunkach kontrolnych wyjątkowo skrupulatnie, o ile nam wiadomo” – pytam.
„Miałem szczęście. Pracowałem w Zaporożu i nie byłem na żadnej liście w Melitopolu. Wyjechałem po prostu jako cywil. Mieliśmy pewną legendę (ze względów bezpieczeństwa nie będziemy jej ujawniać – red.), którą ja i moja rodzina musieliśmy powtarzać, gdy zaczęli zadawać pytania. Nie miałem samochodu, więc nie pojechaliśmy sami, wyjechałem z nowym telefonem. I rzeczywiście, pytali moją rodzinę: gdzie pracuję, kto.
Sprawdzali, czy mam tatuaże, kazali mi się rozebrać” – wspomina oficer.
Wcześniej Dmytro jeździł z Melitopola do Zaporoża kilka razy w tygodniu. Podróż trwała maksymalnie półtorej godziny. Ostatnim razem, gdy byłem w rodzinnym mieście, wyjechaliśmy o 6 rano i dotarliśmy do Zaporoża o 18.
„Nawet w szczytowe letnie dni, kiedy ustawiała się kolejka do morza, nie jechaliśmy tak długo. Powiem więcej: nie jechaliśmy tak długo nawet wtedy, gdy budowaliśmy drogę Charków-Symferopol. Bardzo martwiłem się o moje dziecko, które miało wtedy 4 lata” – mówi cicho mężczyzna.
To była jego decyzja o przeprowadzce do gminy Kushugum. Mówi, że chciał pomagać ludziom. Przyznaje jednak, że kiedy przyjechał w nowe miejsce, nikt nie rozumiał, jak będzie się przesuwał front. Teraz jest blisko, ale, jak zapewnia Dmytro, nie żałuje swojej decyzji.
„Koledzy pomogli mi poznać teren, opanować zawód. Bo wcześniej byłem patrolowcem, a teraz jestem funkcjonariuszem gminy – to trochę inna sprawa, ale już to opanowałem”.
„Co jest najtrudniejsze?”
„Co jest najtrudniejsze?” (Pyta ponownie). Najważniejsze, żeby nie było gorzej. Jesteśmy w stałym kontakcie z mieszkańcami, ludzie powinni nas znać. Taka sytuacja miała miejsce dosłownie dwa tygodnie temu. Zadzwonił do mnie mieszkaniec Kushugum i powiedział, że kobieta została ranna w Małokateryniwce w wyniku ataku drona. Miałem dzień wolny, ale zawsze odbieram. Karetka nie mogła dojechać na miejsce zdarzenia. Rozmawiałem z lekarzami, poprosiłem wojsko o pomoc w walce elektronicznej. Karetka pojechała, kobieta została zbadana i przewieziona do szpitala. Miała odłamek w ciele. Cieszę się, że mogłem pomóc” – mówi Dmytro.
Zakończyliśmy rozmowę w Kuszugumie.
Prawie w tym samym czasie co my, w Małokateryniwce miała pracować ekipa elektromonterów. To oni mieli naprawiać uszkodzone przez wrogie pociski sieci energetyczne. Sytuacja bezpieczeństwa nie pozwoliła nam pozostać w jednym miejscu zbyt długo. Nie stawialiśmy sobie więc za cel znalezienia brygady ratunkowej. Nie chcieliśmy też tworzyć kolejnego tłumu ludzi.
* * *
Kiedy dotarliśmy do Zaporoża, kanały monitoringu ostrzegały o zagrożeniu ze strony KAB-ów. W mieście i regionie ogłoszono alarm lotniczy, a w ciągu kilku minut w okolicy zaczęły rozbrzmiewać eksplozje. Następnego dnia w raportach wojskowych widziałem, że wrogie drony uderzyły w Kuszugum a w sąsiedniej Hryhorivce, spadły bomby. Na szczęście nikt nie odniósł obrażeń.
Olga Zwonariewa
Zdjęcia: Dmytro Smolenko / Ukrinform